Gdy zaczynałam swoją przygodę ze stylem retro, a było to ponad dziesięć lat temu, jedynym miejscem, w którym szukałam ubrań i dodatków, były secondhandy. Dziś wróciłam do tego samego punktu. Przestałam kupować ubrania w sieciówkach, większość rzeczy mam z drugiej ręki i bardzo rzadko robię wyjątek dla czegoś nowego.
W tamtym czasie Łódź była prawdziwym rajem lumpeksowym. Prym wiodła ulica Wschodnia, na której co kilka metrów był sklep z używaną odzieżą. Nie będę teraz rozwodzić się nad tym, co udało mi się w tamtym okresie upolować, a trochę tego było, bo pewnie i dziś mając więcej czasu i szczęścia, można znaleźć równie ciekawe perełki vintage (patrz blog Poli Loli Vintage).
Moda retro: dużo i tanio
Po kilku latach zaczęłam odkrywać zagraniczne sklepy online z ubraniami retro i pin up. Po pierwsze, powstawało ich coraz więcej, po drugie, był to moment, w którym zaczęłam zarabiać i mogłam sobie pozwolić na większe zakupy. Zaczęłam, tak jak pewnie większość osób, od popularnych i najbardziej atrakcyjnych cenowo marek, jak Lindy Bop, Hell Bunny czy Heart&Roses. Gdy tylko któraś z nich ogłaszała na swojej stronie 50 proc. rabaty, pierwsza ustawiałam się w wirtualnej kolejce, po to by kupić jak najwięcej. Bo to był też taki czas zachłyśnięcia się tym, że jest taki wybór i że mogę sobie pozwolić na więcej niż jedną sukienkę.Po jakimś czasie zaczęłam zwracać większą uwagę na jakość, bo choć sukienki Lindy Bop były naprawde ładne, to często się zdarzało, że kiepsko leżały albo materiał zaczynał się odbarwiać po jednym praniu. Jedyną marką, nazwijmy to budżetową, której jakość była i jest całkiem dobra w stosunku do ceny, jest brytyjski Collectif.
Teraz zakupy są jeszcze łatwiejsze. Nie trzeba wchodzić nawet na stronę sklepu, wystarczy Instagram i obserwowanie osób, które ubierają się w naszym ulubionym stylu. Pokusa jest duża i coraz trudniej oprzeć się niepotrzebym zakupom.
Zobacz też: Jak skompletować garderobę retro i nie wydać majątku
Moda retro: mniej znaczy lepiej
Szukając dobrych jakościowo marek retro, zaczęłam szukać takich, które szyją ubrania w Europie, Stanach Zjednoczonych oraz Anglii. Ważna stała się dla mnie jakość, rodzaj materiału oraz to, czy marka wspiera lokalną gospodarkę czy woli wyzyskiwać pracowników w krajach Dalekiego Wschodu. Oczywiście firmy jak The Seamstress of Bloomsbury czy Miss Candyfloss są sporo droższe od tych, w których robiłam zakupy wcześniej. Zaczęłam robić mniejsze zakupy, bo sukienka za 500 zł to już nie to samo, co za 100 zł. Ale w tym czasie zmieniło się też zupełnie moje podejście do samych zakupów, o czym pisałam w poście "Dlaczego ograniczyłam liczbę rzeczy w szafie i co na tym zyskałam". Wpływ na moją decyzję miały różne książki i blogi związane z minimalizmem, ale także trend zero waste, z którym zetknęłam się po raz pierwszy w książce Kasi Wągrowskiej "Życie zero waste".Nie chciałam mieć szafy wypchanej ogromną ilością słabej jakości ubrań, w których kiepsko wyglądam, a co za tym idzie, niezbyt często noszę. Wolałam mieć tylko te rzeczy, które po prostu lubię.
Proces pozbywania się ubrań i dodatków, które nie pasują już do mnie i mojego stylu, (bo na przestrzeni ostatnich lat sporo odeszłam od mody retro i pin up), wciąż trwa. Nadal mam w szafie rzeczy, których na razie się nie pozbywam, bo są tak ładne, że mi po prostu szkoda. Liczę na to, że nie zabraknie mi jeszcze okazji, aby w części z nich gdzieś się pojawić.
Sukienka L.K. Bennett znaleziona w secondhandzie |
Przeczytaj też: Cztery powody, dla których warto kupować vintage
Od kilku miesięcy nie kupuję prawie w ogóle nowych rzeczy. Jeśli czegoś potrzebuję, szukam tego na Vinted albo w osiedlowym secondhandzie i zazwyczaj znajduję, bo ludzie pozbywają się zupełnie nowych ubrań czy butów, które też do nich nie pasują.
Sukienka z kolekcji Birds of Warsaw marki RISK made in Warsaw |
Jak teraz wyglądają moje odzieżowe zakupy? Nie ma ich za wiele, a jak już uznam, że coś mi się naprawdę bardzo podoba, to jest to zazwyczaj polska marka, która szyje lokalnie i zwraca uwagę na jakość tkanin oraz warunki pracy, w których powstaje jej odzież. Tak było w zeszłym roku z sukienką Maria Antonina marki RISK Made in Warsaw czy ostatnim zakupem - retro sukienką w stylu lat 40. polskiej marki MADELLE.
Świetne stylizacje. Są oryginalne i przyciągają uwagę. Sama też zaczęłam robić zakupy w sklepach internetowych, większość z nich ma właśnie o wiele lepszą jakość niż zwykłe sieciówki.
OdpowiedzUsuńja kupuję dużo mniej
OdpowiedzUsuńMnie też w sieciówkach się zbyt często nie spotka. Umiem szyć na zadowalającym mnie poziomie, więc większość ubrań robię sobie sama, czasami wyszperam coś ciekawego w second-handzie. Nowe kupuję tylko dodatki - buty czy bieliznę.
OdpowiedzUsuńMoje podejście do zakupów to się bardzo zmieniło przez ostatni rok.Taki już jestem.
OdpowiedzUsuńTa czarna sukienka bardzo przypadła mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńGenialny wpis...
OdpowiedzUsuń